Lokalny, brwinowski „Dziennik bulwarowy” doniósł:
Brwinów. W godzinach wieczornych służby ratunkowe odebrały wezwanie od przechodnia w sprawie nieprzytomnej kobiety. Po dotarciu na miejsce i wielokrotnych próbach reanimacyjnych orzeczono zatrzymanie akcji serca i zdecydowano przewieźć zwłoki do najbliżej położonej kostnicy.
Jak się później okazało, kobieta uczestniczyła w imprezie, na której spożywano spore ilości wódki. W pewnej chwili źle się poczuła i postanowiła wyjść na świeże powietrze. Krótko potem odnaleziono ją na chodniku nieopodal, nie dawała oznak życia.
Ciało zdeponowano i umieszczono w chłodni w oczekiwaniu na lekarza. Krótko potem dziwne hałasy i jęki zaalarmowały Pana Mariusza, który zajmuje się ochroną ośrodka.
- Byłem przekonany, że to włamanie, czasami młodzież robi głupie żarty, ale dźwięki dochodziły z chłodni. Drżącymi rękoma wysunąłem szufladę, a tam goły trup patrzy na mnie i prosi, żebym podał jej kocyk! - mówi z przejęciem.
Po chwili konsternacji Aneta dowiedziała się, co się stało, złożyła wyjaśnienia wezwanym na miejsce policjantom i wbrew zaleceniom lekarza zabrała swoje rzeczy i postanowiła wrócić do domu, korzystając z uprzejmości funkcjonariuszy.
W trakcie jazdy kobieta zmieniła jednak zdanie i poprosiła, aby odwieźć ją z powrotem na imprezę, którą wcześniej opuściła. - Odradzaliśmy, ale stwierdziła, że skoro wróciła z zaświatów to musi to opić - mówi st. posterunkowy Mateusz Czaja.
Dziwnych czasów dożyliśmy. Nie potrafimy już odróżnić dobra od zła, komunizmu od antykomunizmu, socjalu od socjalizmu, ale trupa od żywego jeszcze do tej pory odróżnialiśmy…
Tak czy inaczej:
…pod naciskiem mediów wszczęto dochodzenie mające na celu wyjaśnić, w jaki sposób doszło do tak śmiertelnie groźnej pomyłki z orzeczeniem zatrzymania akcji serca. Sprawdzane są dane z defibrylatora, przesłuchani mają być ratownicy i wszystkie osoby uczestniczące w zajściu.
