Stary Prokocim Stary Prokocim
603
BLOG

Idą, idą leśni…

Stary Prokocim Stary Prokocim Humor Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Ze wszystkich frontów walki z kaczyzmem docierały przygnębiające wieści. Jeden za drugim, zasłużeni towarzysze antykaczystowskiej broni milkli. W sytuacji, gdy znikąd nie było nadziei, coraz trudniej było znaleźć w sobie zapał do kontynuowania walki. Od dawna milczała RRK, La Pasionaria antykaczego frontu. Nie mogła pozbierać się po podwójnej klęsce przeklętego roku 2015. Bardzo szybko zapominano takie pseudonimy jak Wywczas, Eternity, Mila Nowacka, czy Październikowa. Trzymała się jeszcze Julka Palmer, ale tylko dlatego, że wszyscy się zmiarkowali, że strzela wprawdzie głośno, ale ślepakami. Mimo to wciąż ostrzeliwała się z Wilczego Szańca w Gierłoży k. Kętrzyna. Szkolił ją inny artylerzysta, straszny kapral sztabowy – norach.

Towarzystwo to założyło zrazu stowarzyszenie specjalizujące się w straszeniu kaczyzmem, zwane KOD, pomysł nie wypalił, a ponadto skarbnik KOD-u okazał się być nieuczciwy i w kasie zaczęło brakować pieniędzy na słuszne, spontaniczne, antykacze zadymy. To jeszcze bardziej przerzedziło szeregi wrogów kaczystowskiej dyktatury; ci, którzy wytrwali zmienili jednak taktykę: zaszyli się w Puszczy Białowieskiej i założyli tam Związek Bojowników o Wolność i Demokrację. Przyrzekli walczyć do końca, bez względu na ostateczny rezultat, nawet bez nadziei na Zwycięstwo. Od tego momentu stali się straceńcami, antykaczystami wyklętymi. Byli w ich szeregach także zagraniczni ochotnicy, a najsłynniejszym z nich okazał się Mark O'Clock, z pochodzenia Irlandczyk.

ZBOWiD-owcy podczas wieczornych wieczerzy w Puszczy przy ogniskach snuli wspaniałe wizje przyszłej sprawiedliwej Polski. Ich ulubioną potrawą był pasztet wigilijny z dzikiego kaczora, uprzednio wypatroszonego i odartego z pierza. Taki kaczor, uprzednio grillowany na wolnym ogniu i z zasznurowanym dziobem był najbardziej pożądanym daniem białowieskiej partyzantki.

Sformowano leśną brygadę bojową imienia Grzegorza Schetyny o nazwie „dzięcioły trójpalczaste”, która w trudnych, puszczańskich warunkach trenowała skok na SKOK-i.

Urozmaicano sobie czas podczas długich wieczorów dowcipami o głupich pisiorach i nuceniem partyzanckich piosenek oraz darciem kaczego pierza na poduszki.

Zadbano o ekologiczne pożywienie: by zbytnio nie zubażać pogłowia dzikich kaczek, dietę uzupełniano pieczonym kornikiem drukarzem, a po jego przetrzebieniu gulaszem z gąsienic brudnicy mniszki i strzygoni choinówki. Nie zapominano o doskonaleniu sztuki wojennej. By jednak nie marnować amunicji, oszczędzano broni palnej. By nie płoszyć zwierzyny i nie dać się namierzyć wrogowi, trenowano strzelanie z łuku do sylwetki uciekającego ministra Szyszki.

Szyszki sosnowe były głównym źródłem ekologicznego opału w czasie długich zim, które spędzano w prowizorycznie przyrządzonych ziemiankach, krytych świerkowymi gałązkami. Owoce leśne, z przewagą borówki czarnej były głównym źródłem witaminy C, a nasiona trzcinnika leśnego dostarczały ziarna będącego namiastką zbóż. Zaś mydlnica lekarska namiastką mydła i jak mydło była używana. Wonne kwiaty służyły paniom za dezodoranty i perfumy, oczywiście konwalia majowa była ceniona najwyżej. Z czasem leśni wojownicy opanowali sztukę bartnictwa i leśny miód zaczął pełnić rolę słodyczy. Nie zapomniano o konieczności tępienia gatunków w puszczy obcych i dlatego wszystkie panie zaczęły wkrótce chodzić odziane w futra z norki amerykańskiej. W ciągu 5 lat stali się ludźmi w pełni zrośniętymi z Lasem, w pełni znającymi jego Tajemnice i w pełni potrafiącymi korzystać z Jego darów.

Nie zapomniano o religii, jednak uprzedzenia wobec Kościoła Katolickiego były zbyt wielkie, by można było nadal kontynuować katolickie wierzenia.

Nastąpił niezauważalny dla leśnych ludzi powrót do wierzeń pogańskich: trzy największe dęby w Puszczy nazwano Miro, Rychu i Zbychu i składano im cześć i dary, wierzono, że dęby-bóstwa są przekupne i za łapówkę-ofiarę da się u nich wszystko załatwić: pełną miodu barć, udane polowanie, deszcz itp.

W przeciwieństwie do nich, zły mzimu – Kaczyński był nieprzekupny i upierdliwy. Jego wrodzonej, bezinteresownej złośliwości przypisywano wszelkie nieszczęścia: ukąszenia szerszeni, leśne owoce wyjedzone przez ptaki, robaczywe grzyby, bóle zębów i oziębłe dziewczyny. Także susze, wiatrołomy i niszczycielskie burze niszczące ziemianki.

Na co dzień modlono się do małego bożka Schetyny, którego symbolizował wypchany tchórz pospolity, a gdy ten nie pomagał, ośmielano się modlić do leśnej nimfy – Ewy Kopacz (czasem przedstawianej jako łasica pospolita) poprzez przekopywanie całej ziemianki na metr w głąb. Gdy i to nie skutkowało, pozostawała już tylko błagalna modlitwa do Gromowładnego Donalda Tuska, najwyższego bóstwa zbowidowców. Tego na świętych malowidłach przedstawiano jako krogulca, a prosty lud nazywał wróblarzem. Było to duże ryzyko, gdyż Gromowładny był bardzo zapracowany i nie lubił, jak go odrywano od obowiązków. Niemniej był to jedyny, boski byt, którego mzimu się trochę obawiał, a wyższej instancji nie było.

Wierzono, że któregoś dnia krogulec przyleci do puszczy, założy gniazdo na krzywej sośnie i przepędzi mzimu.

Sen z powiek mieszkańcom Lasu spędzała obawa, że Wielki Zły Bóbr jak nazywano ministra Szyszkę, poprzegryza wszystkie drzewa, zanim Gromowładny zdąży założyć swe gniazdo, by przepędzić mzimu i Wielkiego Złego Bobra.

Jak widać nawet z tego pobieżnego opisu życie ludzi pierwotnych, odzianych w skóry wcale nie było sielanką, przeciwnie było pełne zabobonnych lęków, prawie tak strasznych, jak lęk przed globalnym ociepleniem.


Коммунизм победил!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości